Z okazji niedawnych, „półokrągłych” urodzin, porobiłam różne postanowienia.
Zeszły rok poświęciłam zdrowiu psychicznemu i sprawom zawodowym, w tym roku najważniejsze miało być zadbanie o zdrowie fizyczne. Dieta, treningi, sen, badania itp…
Nie sądziłam, że Świat weźmie sobie do serca to moje postanowienie i zmusi do tak radykalnych działań, jednocześnie wystawiając na próbę to, co udało mi się do tej pory wypracować.
Że wszystkich nas podda takiej próbie…
Jestem osobą wysoko wrażliwą. Mam lęki. Nie lubię (delikatnie mówiąc) jak ktoś, albo coś ogranicza moją wolność. Potrzebuję czasu i przestrzeni tylko dla siebie. Momentów ciszy, bez żadnych bodźców, dystraktorów. Nie przepadam za zmianami, nienawidzę niepewności…
Kiedyś dochodziła jeszcze do tego potrzeba sprawowania (chociażby złudnej) kontroli nad wszystkim i wszystkimi dookoła, bo to dawało mi poczucie bezpieczeństwa – z tym już na szczęście sobie poradziłam i znajduję to bezpieczeństwo w sobie samej.
Nie ukrywam, że obecna sytuacja nie jest dla mnie łatwa (a dla kogo jest…?)
Z przerażeniem myślę o perspektywie 2 tygodni (z jakże realną wizją wydłużenia na czas nie-wiadomo-jak-długi), bez możliwości całkowitego wyłączenia się, pobycia w samotności. O tym, że mój dziesięciolatek pozbawiony możliwości codziennej porcji intensywnego ruchu (klasa sportowa) rozniesie dom i nie będzie do tego potrzebował 2 tygodni. Że trudno będzie mi namówić go (choć właściwszym określeniem byłoby „zmusić” – ale to przecież matce-psychologowi nie wypada) do systematycznego przerabiania materiału szkolnego, czytania lektur, robienia zadań, no bo przecież mamy „korona-ferie”.
Wczoraj przez pół dnia oglądałam i czytałam najnowsze doniesienia z kraju i że świata. I wiecie co? Wieczorem ledwo się trzymałam na nogach. Poszłam spać ze ściśniętym z nerwów żołądkiem, bolącą głową i mdłościami… I z silnym postanowieniem, że DOSYĆ. WYSTARCZY. Nie mam na to żadnego wpływu. Nie mam wpływu na to, co dzieje się we Włoszech, w Hiszpanii, we Francji. A tym bardziej na to, co dzieje się w Chinach. Nie mam też wpływu na to, co robią ludzie w Polsce.
Ale mam realny wpływ na to, co dzieje się w moich przysłowiowych czterech ścianach. Na to, z jakim nastawieniem będę się budzić codziennie rano, czy spędzę ten czas na tym, co lubię robić, co sprawia mi przyjemność (oczywiście w miarę możliwości), czy na zamartwianiu się i snuciu czarnych wizji.
Poza chaosem (bo tym jest dla mnie bałagan), którego od dłuższego czasu nie miałam czasu uporządkować i stertą prania (które w niewiadomy sposób rozmnaża się i przyrasta zawsze w zastraszającym tempie) mam też stos książek czekających na przeczytanie, kilka(naście) pomysłów na wpisy, artykuły i ćwiczenia, cały regał planszówek, seriale do obejrzenia, telefony do wykonania, ludzi do zadbania…
Dziś rano natrafiłam na artykuł – rozmowę z Ewą Woydyłło-Osiatyńską. Rozmowę mądrą i bardzo potrzebną, która utwierdziła mnie w tym, co postanowiłam.
Wstałam, wspólnie z synem zrobiłam naleśniki, zjedliśmy razem śniadanie.
Dziś jest dzień organizacyjny – ustalimy co, jak i kiedy. Podzielimy się przestrzenią. Syn na tymczasowej edukacji domowej, Partner na tymczasowej pracy zdalnej, ja w swoim tymczasowym gabinecie on-line. I pies – wniebowzięty, że ma nas wszystkich w domu ?
I muszę sobie tylko przygotować zawieszkę na klamkę z jakimś wymownym napisem ostrzegawczym, żebym się mogła odizolować w razie kryzysu.
Trzymajmy się, Kochani, bądźmy dla siebie (-samych i -nawzajem) mili i wyrozumiali.